Fontanna

wyjąłem broń, przyłożyłem do skroni micosowi jedź kurwa powiedziałem

- A bo to pan mieszka w samym centrum miasta, na zakupach byłam -mruknęła.

Westchnął. Wyjął Steyra zza pasa spodni i przyłożył mu również.
- Szansa na to, że strzelisz przede mną jest mała. W ogóle... mam większe doświadczenie od ciebie. Po wtóre powtarzam. Nie będziesz mi rozkazywać. Z takimi odzywkami to nie do mnie.

(Adnotacja Admina Głównego: Z taką ilością gwiazdek to go nie zabijesz. Nie sam)

Chris uniósł brwi.
- Nie wiedziałem, że zakupy można robic w moim wieżowcu. W momencie wybuchu widziano panią, jak wychodzi z budynku z inną osobą. Mam na to trzech świadków.

(3 NPC!!)

inaczej,
bardzo Cie grzecznie prosze, Micos, abyś mnie zawiózł do siebie.
słyszałem, żę dbasz o swoich ludzi,
nie spałem od dnia,
potrzebuje prysznica snu i jedzenia,
dbaj o mnie, ja zadbam o Ciebie,
Szefie no, prosze

- To se cholera jasna nie możesz domu zająć na osiedlu? Tylko musisz mój dom wykorzystywać? Na pewno dostałeś jakąś chałupę, kiedy cię przydzielano, nie?

- NA no bo widzi pan -przeczesała palcami włosy.
- Nie tylko pan, tam mieszka panie Month... odwiedzanie znajomych nie jest chyba niedozwolone?

- A kto mógłby być tak chory, by się z panią zadawać i być pani... znajomym.
Spojrzał na samochód.
- Może ten typek tam, ten łysy, ale innego adekwatnego nie widzę.

Zerknęła w miejsce, które wskazywał głównodowodzący.
- On? Nie znam gościa.
Wzruszyła ramionami
- Zresztą sam pan stwierdził, że nie mam znajomych...a propos, już pan wydobrzał po odniesionych ranach? - zmieniła temat.

Samochód ruszył, niewiadomo gdzie..


ja ide musiałem coś wymyślić żebyście mnie nie udupiuli

- Wydobrzałem, wydobrzałem. Wiesz może, jak to się w ogóle stało?
Zaczął kierować się w stronę przyjacielkiej rozmowy.

- To pan nic nie pamięta? Jaka szkoda...taki cyrk przegapić - założyła rękawiczki - Napadł na pana króliczek wielkanocny. Był strasznie zdesperowany, powiedział, że już więcej słodyczy roznosić nie będzie i ..uciekł -powiedziała bardzo poważnym tonem.

- Biedny króliczek. W ogóle. Po mieście ostatnio tak dużo szaleńców biega. Święty Mikołaj na każdej ulicy, Króliczki Wielkanocne, Bugs Banny. Co jeszcze nam przyjdzie na spotkanie, hm?

- Głodzilla - skwitowała krótko.

- Chyba czekoladowy ludzik.
Przeczysał włosy dłonią.
- A tych gdzie wymiotło?

- Hm... z tego co słyszałam, to spieszyło im się do banku... coś o skoku jeden z nich mówił. -Skłamała.
- Czy nie powinien, pan za nimi podążać?

- Do banku? Nawet nie wiem którego. Jak będzie wezwanie to pobiegnę. A ty gdzie się wybierasz?

A już myślała, że się go pozbędzie. Przygryzła lekko wargę.
- Ja? Hm... do domu.

- Znowu do parku?

- Przecież jesteśmy w parku... - Spojrzała na pobliską latarnię, która dogasała. Ciemno, zimno...marzy jej sie już tylko ciepłe kakao.

- Raczej po drugiej stronie ulicy (ZAPOMNIŁAŚ?!). Dobra, chodź. Postawię ci coś do picia. Mam dobry dzień, a na domiar złe powspominamy.

Spojrzała na niego jak na wariata. Definitywnie nie wydobrzał, gorzej... pogorszyło się mu.

- No co robisz oczy jak jelonek Bambi. Dostałem ubezpieczenie... znaczy się kasę z ubezpieczenia. Chyba mogę zaszaleć. Ale przypominam! Jestem na służbie!

Z psem przy jednym stole jadać nie będzie.
- Nie jestem biedna, sama stołować też się mogę -mruknęła.

- Kanapki ze śmietnika i cola wyżebrana pod McDonaldem? Jak chcesz. Ja za to pójdę coś przekąsić w kawiarni. Żegnam.
Chris odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę pobliskiej kawiatni

*NMMT*